Marcin Małek Marcin Małek
153
BLOG

POCZTÓWKA Z NIGDY NIGDY

Marcin Małek Marcin Małek Kultura Obserwuj notkę 4

A gdyby ktoś obcy

w te dni powszednie

z nagła wyskoczył

spod jakiejś gwiazdy niepewnej

i prosto w oczy

poważnie, śmiertelnie

rzuciłby okrzyk...


 

Ach wy niebieskie gołębie!

pocałujcie się rankiem

przytulcie zmierzchem

albo uczucia ostatkiem

niby klipry podniebne

wzejdźcie przypadkiem

na skraj alabastrów

gdzie słowa nieledwie odjęte

od ust wygłodniałych świadków

wstaną jak obłok na niebie (sierpem)

dekapitując wyobraźnię wzruszonych wariatów


 

...Pożar, ach pożar!

Spójrz: rzeka podnosi wody

zupełnie jakby chciała dosięgnąć

własnego brodu

pokrzywy urosły do łokci

parząc śmiertelnie

nad brzegiem zaginieni chłopcy

całkiem dorośli

nadal w pogoni za pięknym dzwoneczkiem


 

Pies Muriel umierał trzykrotnie

a może to Daisy miała amnezję?

Hak stracił rękę jeszcze na wojnie

zaś Piotruś sowizdrzał za wcześnie

zaczął naprawiać historię


 

Na jeziora spokojnej tarczy

chłopiec wycięty z papieru

wygląda jakby tańczył

tylko stary węgorz Ptolemeusz

wie z której młodzieniec urwał się gwiazd

i do jakiego podąża celu


 

Nas nie ma, nie ma!

za murem wszystko pachnie wapnem

rozstąpił się ludzki ocean

buty z łyka do garnituru za ciasne

na dłoniach egzema

powiela którąś z kolei warstwę

getto, dantejski poemat?

Nie! to trucizna podana z lekarstwem...

Getto, którego nie ma

teraz przysparza nam więcej zmartwień


 

Z błyszczącym spojrzeniem, ogorzałym licem,

z raną po kuli, nago wtula się w ziemię

ach! Jakby chciał, jak chciałby pod bliskim księżycem,

(pisać wiersze)

młody geniusz żywcem wyrośnięty w korzenie;

 

Głód czy pragnienie nie mają tu mocy,

śmierć na wzór przemysłowy

upłynnia kości, by czasem w akcie dobroci

sprowadzić ów sen diamentowy

na poranione oczy

 

On, któremu serce się boczy zagniewane,

w czas miary śmiertelnej życie przypomina,

niosąc na nagiej piersi ciemną i zionącą ranę

— ulatnia się w zaświaty jak strużka dymu z komina

 

Więc ty... cieniu człowieka, nie tobie ukojenie,

nigdy nie byliśmy braćmi i w męce;

ni żal twój, ni okrzyk ostatni, ani też dziatek cierpienie

nie spełnią ofiary w podzięce

tak jak ją spełnia bliźnich milczenie

i posklejane od krwi czerwone ręce


 

Ach, cisza, cisza tonie w nocy przepychu

lecz gdzieś tam, z oddali łypią ślepia surowe,

nagły dźwięk szczękającej stali i echo okrzyków:

dawaj... ciągnij Żyda za brodę!

Przyszedłem na świat w trzecim kwartale XX wieku i jestem. Istnieje dzięki słowu i tylko w tej mierze, w jakiej sam się realizuje – m.in. poprzez język którym wytyczam własną drogę. Nie wyróżniam się w tłumie, większość z was mija mnie na ulicy nie ofiarując nawet krótkiego spojrzenia, ale ja na was patrzę i uczę się od was, jak przetrwać poza obszarem zmyślenia. Tak, żyję w zmyśleniu, stąd większość tych, których znam nie ma o mnie pełnego wyobrażenia – należę sam do siebie i dobrze mi z tym odosobnieniem. Mam tyle twarzy, ile akurat zechcę mieć w danym momencie. Bywam wielkoduszny, ale także zawistny, łaskawy i okrutny, szczodry i skąpy, zły do szpiku kości i bezgranicznie dobry. Kocham i nienawidzę, lubuje się w kłamstwie i walczę o prawdę. Wciąż szukam odpowiedzi na to kim jestem, lub na to, jak mnie widzicie. Niektórzy mówią o mnie „poeta”, inni „grafoman nie wart złamanego grosza” – nie boje się jednych i drugich. Ważne, że ktoś mnie czyta, i że mogę się przejrzeć w waszych źrenicach jak w lustrze, albo przejść przez wasze życia, jak przez tranzytowy korytarz. Jeśli więc nadal chcecie mnie poznać, proszę was tylko o jedno – wpuście mnie do środka, wtedy i ja się przed wami otworzę. Wszakże nie gwarantuje gotowego przepisu na to kim jestem – sami musicie wybrać własną odpowiedź.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura