Zapytałem kilka osób: czym dla ciebie jest historia? Jak łatwo przewidzieć nie otrzymałem jednoznacznej odpowiedzi, ale najbardziej spodobała mi się definicja małej dziewczynki, która bez chwili zastanowienia powiedział, że „historia to dziś, o którym jutro ktoś napisze książkę”, a więc historia to my, nasi rodzice, dziadkowie itd. Jest jak krew pulsująca w żyłach i dopóki krąży nic nam nie grozi, dopóki pamiętamy skąd jesteśmy, dokąd idziemy i jaki obraliśmy cel, oczekiwana (dobra) przyszłość jest na wyciągniecie ręki. Gorzej, kiedy coś psuje się po drodze, kiedy pamięć płata nam figle, lub o zgrozo, my robimy sobie żarty z pamięci, np. przypisując zasługi niewłaściwym osobom, bądź umniejszając rolę, tych którzy w danym czasie wywarli znaczący wpływ na rozwój wydarzeń.
W tym miejscu kończy się historia a zaczyna polityka. Dziedzina, która jeśli ( z reguły) nie zasadza się na kłamstwie, lub w lżejszej wersji niedomówieniu, to przynajmniej operuje nimi jako podstawowym narzędziem oddziaływania w procesie codziennej komunikacji. Tak oto z pobudek politycznych i za sprawą polityków kłamstwo przekrada się do naszej historii (rozmyślnie piszę „naszej”, bo jak słusznie zauważyła mała dziewczynka: historia to my!), przenicowuje ją nie oszczędzając tych, których przyjęła już pod swoje skrzydła, ani tych, którzy do niej zdążają.
Nie mniejszym przewinieniem w procesie upolityczniania historii jest opisywanie (co za tym idzie traktowanie) dawnych i tych nie tak odległych zdarzeń jako względnych, zależnych od akurat przyjętych poglądów, czy aktualnie obranej perspektywy – czego próbkę mogliśmy obejrzeć wczoraj w „Kropce nad I”. A był to popisowy przykład histerycznej reakcji na zdawałoby się łatwe pytania.
Uprzedzając zarzuty, wyjaśniam: „histeria” w rozumieniu desperackiej próby uniknięcia odpowiedzi na niewygodne pytania, a wszystko w jakiejś dziwnej atmosferze niepewności i lęku, czy też wyraźnie zarysowującej się obawy o zachowanie obowiązującej linii programowej. Wreszcie „histeria”, ponieważ pani minister znalazła się dosłownie w potrzasku, wszak było to publiczne wystąpienie - i jakby tu odpowiedzieć, skoro wszyscy znają uwierające narodową dumę fakty, a zwierzchność słucha...
Nie potrafiąc, czy raczej nie chcąc nazwać sprawców mordu w Jedwabnem i pogromu w Kielcach pani minister dała mistrzowski popis histerycznej polityki historycznej, niestety coraz skuteczniej realizowanej przez rządzącą większość.
Nie dziwi więc, że głos w tej sprawie zabrał Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich pisząc min. w oświadczeniu „że tak, jak w nauczaniu historii nie ma miejsca na wątpliwości na temat tego, kto rozpętał II wojnę światową czy kto zamordował polskich oficerów w Katyniu, tak samo jednoznaczne musi być nauczanie o zbrodniach popełnionych w Jedwabnem i Kielcach”.
Aż strach pomyśleć, co z nami będzie, jeśliś przy każdym uwierającym pytaniu, za przykładem pani minister, język stanie nam kołkiem nie pozwalając płynąć słowom... Dychawka i brak powietrza w płucach, do tego prowadzi „polityka historyczna”, popowy (opacznie rozumiany) patriotyzm, pamięć na postronku, głupota i wszechobecna zła wola. Tak wygląda „dobra zmiana” w czytywaniu historii?
Komentarze